Opis awarii: w laptopie nie działa bateria. Obserwacje: migocząca (wyłączanie podświetlenia) matryca, zacinający się dysk twardy, częste przełączanie pomiędzy trybami zasilania. A po otwarciu małe iskierki. Najgorsze jest to, że winą za problemy został obarczony zasilacz, który został wymieniony, tyko problemy pozostały.
Wszyscy wiemy, że szybkość komputera zależy od jego najsłabszego elementu. Pomijając użytkownika, najsłabszym ogniwem (pod względem prędkości i awaryjności) jest bardzo często dysk twardy. W zasadzie praca na zwykłym HDD mija się obecnie z celem. Problem może się pojawić w momencie gdy nie bardzo da się sklonować stary dysk na SSD ze względu na pojemność lub błędy na dysku źródłowym. W tym przypadku był problem i z wielkością i z błędami.
Nigdy nie myślałem, że powstanie 40 wpisów o samych awariach komputerowych. Ta awaria jak najbardziej zasługuje na to by być w odcinku jubileuszowym i boję się myśleć co mi się trafi na odcinek nr 50.
Co się robi jak jadąc autem złapie się “kapcia”? Po pierwsze należy się zatrzymać. Co się robi jak z kaloryfera leci woda? Po pierwsze należy zakręcić wodę. To czemu część ludzi uważa, że dobrym pomysłem jest używanie nośnika danych, gdy ewidentnie jest on u kresu swojej żywotności?
Co należy zrobić, gdy uszkodzony system antywirusowy wymaga usunięcia w trybie awaryjnym, a nie mamy hasła administratora windowsowskiego? Jest kilka opcji. Zgadywanie hasła, próbowanie zmiany hasła Microsoft Live (licząc że to konto jest powiązane z kontem na komputerze) lub użycie oprogramowania do zarządzania userami w wersji offline.
Widziałem już upalone przełączniki sieciowe, punkty dostępowe czy płyty główne. Zwykle był to efekt wyładowań atmosferycznych ale w tym przypadku mogę tylko przypuszczać co spowodowało takie efekty.
Uwielbiam historie, w których użytkownicy praktycznie niszczą swoje urządzenia i dziwią się, że serwis nie chciał im przyjąć reklamacji. Ta historia to dokładna odwrotność przytoczonej sytuacji.
To miała być rutynowa “akcja”. W miejscu gdzie instalowałem komplet sprzętu i oprogramowania od Ubiquiti (switch, router, nadajniki i CloudKey) coś się wysypało i zestaw działał lokalnie, ale przestał komunikować się z centralnym zarządcą. Skoro więc komunikat głosił, że jest tam stare oprogramowanie to czas na aktualizację. Proste? Niby tak, ale przez własne gapiostwo z pół godzinnej akcji zrobiło się trzy godziny analizowania starego niedopatrzenia.
Szybka zabawa padniętym dyskiem. Tylko nie puszczać za głośno bo dźwięk mało przyjemny.
Po raz kolejny przebudowując lub raczej budując obok nową instalację okablowania ethernetowego spotykam się z różnymi cudeńkami. To miks braku czasu, funduszy, “pomysłowości” i tekstu “powinno działać”.