Przez ostatnie 2 miesiące nie oglądałem niczego co jest związane z Gwiezdnymi Wojnami, a jednocześnie czułem się zażenowany tym czym stałą się maszynka marketingowa od tej serii. Wszędzie można było kupić figurki, kubki, śliniaczki, pampersy, a nawet resoraki ze znaczkiem Star Wars. Serio, resoraki? Na szczęście film jest dobry i bawiłem się przednio na premierze.
Gdy pierwszy raz spotkałem się z wirtualizacją byłem zachwycony. Oto w domowym zaciszu można bezkarnie testować sobie inne systemy i wcale nie trzeba mieć wielu komputerów koło siebie. Jednak nadal trzeba było postawić system w tego słowa znaczeniu gdzie zwykle maszyna wirtualna służyła do uruchomienia jednej lub dwóch aplikacji. Po co więc stawiać cały system skoro można mieć wirtualne aplikacje?
Plan aby głównym routerem było urządzenie z DD-WRT wypalił, ale częściowo. W ostatnich dniach zakończyło swój żywot urządzenie, które robiło za modem ADSL, więc aby zmniejszyć ilość urządzeń i poprawić zasięg WiFi postanowiłem zamontować nowy router TP-Link TD-W8961ND. Niestety nie obyło się bez kłopotów.
Zmiana czasu powoduje, że wydłużają się wieczory i jakoś tak zwykle mam, że w tym okresie częściej łapię za lutownicę i coś dłubię. W zasadzie eksperyment z matrycą uświadomił mi jak brakowało mi zapachu topionej kalafonii i uczucia, że robię coś nie wirtualnego.