Zawsze gdy próbowałem przesiąść się z “okienek” na Linux’a problemem było odpalenie gier. Niby można było mieć dwa (a nawet więcej) systemy na jednej maszynie, ale bardziej chodziło o przejście na stałe na “pingwinka”. Od kiedy jednak jest Steam na Linux’a, a nawet Steam jako samoistna jego dystrybucja, coś się zmieniło – na lepsze.
W 2015 roku popełniłem 55 wpisów, dodałem trochę fotek i memów, zrobiłem parę projektów i rozpocząłem kilka serii. Tyle na blogu, a w pracy udało się zreorganizować serwerownię, dodać kilka fajnych maszyn, wdrożyć kilka narzędzi. Ten rok był po prostu bardzo pracowity. Tak pracowity, że wpis na jego koniec udaje się opublikować dopiero teraz.
Przez ostatnie 2 miesiące nie oglądałem niczego co jest związane z Gwiezdnymi Wojnami, a jednocześnie czułem się zażenowany tym czym stałą się maszynka marketingowa od tej serii. Wszędzie można było kupić figurki, kubki, śliniaczki, pampersy, a nawet resoraki ze znaczkiem Star Wars. Serio, resoraki? Na szczęście film jest dobry i bawiłem się przednio na premierze.
Gdy pierwszy raz spotkałem się z wirtualizacją byłem zachwycony. Oto w domowym zaciszu można bezkarnie testować sobie inne systemy i wcale nie trzeba mieć wielu komputerów koło siebie. Jednak nadal trzeba było postawić system w tego słowa znaczeniu gdzie zwykle maszyna wirtualna służyła do uruchomienia jednej lub dwóch aplikacji. Po co więc stawiać cały system skoro można mieć wirtualne aplikacje?