Mamy późny wieczór 28 marca i właśnie wróciłem z kina z “Kapitana Ameryka: Zimowy Żołnierz”.
Jakoś nie planowałem tego wyjazdu, ani też nie nakręcałem się za bardzo na ten film. Inaczej było z “The Avengers”, gdzie znałem na pamięć wszystkie trailery, a piosenkę z teledyskiem przesłuchiwałem wiele razy.Ponieważ jednak widziałem pierwszą część o dzielnym, amerykańskim żołnierzyku, co powstał z eksperymentu i stał się symbolem walki o wolność, to nie miałem oporów aby zobaczyć też część drugą. Aby nie tracić czasu powiem, że film podobał mi się jeśli chodzi o realizację, motyw przewodni, zwroty akcji i fajne dialogi. Niektóre akcje były całkiem zabawne, ale oczywiście dla osób, które albo znają uniwersum, albo widziały przynajmniej poprzednie filmy. Sceny walk urzekały prędkością i nie było to już “obijanie” się z daleka, ale kilkuminutowe, dynamiczne, okładanie się w zwarciu i na małych odległościach. Wspomniane zwroty akcji (nie aby nie dało się ich przewidzieć) dodawały tylko dynamiki całości i nie wolały o pomstę do nieba za oczywistość, czy bezsens w aspekcie jakiś wydarzeń z przeszłości czy przyszłości. Oczywiście mogę się tu trochę mylić z racji tego że nie znam komiksów traktujących o naszym Kapitanie. Jeśli jednak brać po uwagę tylko filmy to …. nie do końca jest on spójny. Wskazany główny przeciwnik tak niby nosi znamiona sugerujące pochodzenie i przynależność (czerwona gwiazda), a nazwa może sugerować zimną wojnę, ale w filmie ani przez sekundę nikt nie mówi po rosyjsku albo nie prowadzi rozgrywki z tamtych rejonów. No i tak na prawdę to Zimowy Żołnież nie jest nawet głównym przeciwnikiem naszego bohatera. No ale nie będę spojlował. Brakowało mi w filmie kilku postaci, bo skoro były w The Avengers to czemu tutaj albo się o nich tylko wspomina, albo nie ma o nich ani słowa, a są momenty gdzie aż się prosiło aby się pojawili. W zasadzie dla jednej (i to wcale nie głównej) postaci znalazło by się stałe miejsce w scenariuszu. Pojawia się też nowy, skrzydlaty bohater, który mógł by być wprowadzony trochę lepiej, ale nie jest źle. Tak czy inaczej na filmie dobrze się bawiłem a uwagi nasuwają się obecnie, jak na spokojnie analizuję pewne rzeczy, a nie już podczas oglądania jak to było na “Prometeuszu”. Jeśli miałbym gdzieś planować ten film to po pierwsze chyba wyżej niż pierwsza część przygód Kapitana Ameryka i trochę poniżej pierwszej części Iron Man’a.