Posiadanie w komputerze karty muzycznej wcale nie było dawniej tak oczywiste jak jest to obecnie. Po pierwsze, układy te nie były wmontowane w płyty główne, po drugie, nawet podstawowe karty były dość drogie, a po trzecie, do takiej karty trzeba było podłączyć jakieś głośniczki czy też słuchawki, a to dodatkowy i nie mały koszt.
Generalnie dawniej komputery PC miały się dużo gorzej w świecie multimediów, bo taka Amiga nie dość, że miała fajne gry, generowała super grafikę, to jeszcze brzmiała po prostu bosko. W przypadku szaraka trzeba było sobie jakoś radzić bo zwykle kupowało się go z jakąś kartą graficzną i bez karty muzycznej. Rozwiązań było kilka. Mając większy zapas gotówki można było pokusić się o Sound Blaster’a 2.0, Adliba, albo (co było bardzo kosztowne) Gravis’a. Były też klony tych kart i był jeszcze Covox. To małe elektroniczne ustrojstwo nie było niczym innym jak przetwornikiem C/A podłączanym do portu LPT. Mając w komputerze dwa wyjścia można było mieć nawet stereo na dwóch Covox’ach. Jakość takiego dźwięku była … jakaś, ale zawsze to lepsze od wmontowanego buzzera, który piszczał, a nie dźwięczał. Skoro więc wydatek na nową kartę muzyczną był ponad możliwości mojego portfela to trzeba było szukać czegoś używanego. Tutaj pojawia się mój kolega Olo, który odsprzedał mi używaną kartę wraz z parą pasywnych głośniczków. Cały koszt operacji wyniósł 60 zł i opłacał się w 100%. Od tej chwili moje 486 mogło “ryknąć”. Oczywiście z racji kupienia karty emulującej SB 2.0 nie zawsze wszystko chodziło, ale było to i tak coś niesamowitego w porównaniu z piskami, jakie wydobywały się czeluści szarej skrzynki.
Karta ta możliwe że działa nadal, chociaż pamiętam, że potencjometr powodował trzaski. Może jak poskładam coś z gniazdem ISA to uda mi się ją odpalić.