Pamiętnego roku 2002’ego udało się zorganizować LAN’a na wynajmowanym mieszkaniu.
Na początek skład osobowy wg lokalizacji: kuchnię okupowali Greg i Phiona, w dużym pokoju stacjonowali Biacho, Harvester i Struś (ten dotarł dnia drugiego), w pokoju małym byłam ja (czyt. Miggi) oraz Eriond, Low (nie ma na fotkach) i Valdez, który z racji braku kompa robił za sępa, w kolejnym pokoju byli iNtEnSe i Tygrys.
Całość rozgrywek zaczęła się z poślizgiem ponieważ na początku były kłopoty z konfigiem sieci, potem komputer, który miał robić za serwer do UT co chwila się wieszał, a na dodatek na jednym z kompów trzeba było od nowa stawiać Winde (ot taka LAN’owa tradycja). Po uporaniu się z większością kłopotów (Winda ciągle się stawiała) zaczęliśmy od partyjki UT w trybie DM (tłumaczę dla nie wtajemniczonych że UT to Unreal Tournament, a DM to Death Match). Gra odbywała się do 150 fragów, który to wynik najszybciej osiągnął Greg (co było do przewidzenia). Nie da się opisać emocji w słowach ale na szczęście mamy to udokumentowane w formie filmowej. Generalnie po rozgrywce wszyscy schodzili się do dużego pokoju aby się posilić i powymieniać uwagami (była przy tym kupa śmiechu). Po serji rozgrywek pojedynczych przyszedł czas na coś drużynowego, a wybór padł na UT CTF (tłumaczęże CTF znaczy Capture The Flag). Pierwsza rozgrywka była rozgrzewką skupiającą sięna umiejętnościach snajperskich niektórych uczestników (respect dla Grega). W drugiej rundzie było dużo więcej kombinowania (ze względu na planszę), a emocje sięgały zenitu gdy obie drużyny miały flagi przeciwnika i żadna nie chciała oddać po dobroci. Potem zaczęły się pomniejsze walki na pojedyncze kompy z czego długo obserwowałem jak Biacho, Harvester i Phiona grają w Rune okładając się mieczami i przyjacielskimi wyzwiskami. Nie wiem o której (ale było dobrze po 3 rano) ja padłem a na polu bitwy zostali najtwardsi grając w StarCrafta. Ze względu na porę i zmęczenie było to bardziej jak turówka bo co chwila ktoś zasypiał i budził się widząc swoje wojska nie w tym miejscu co pamięta że były. Jeśli do tego dodać że Biacho chciał wysłać piechotę po szpinak to możecie sobie wyobrazić jak ludzie grają na wpół śpiąc.
Dzień drugi to powolne budzenie się i kilka pomniejszych rozgrywek w UT (dla obudzenia). Doszło tekże do rozgrywki w Delta Froce:Land Warior gdzie snajperem nr. 1 był Greg (of corz), ale niecodzienną taktykę obrał iNtEnSe biegając z M-16 i strzelając czołgającym się snajperom w plecy. Niestety doszło także do incydentu w postaci kłutni w co gramy. Część chciała koniecznie grać w CS’a (czyt. Counter Strike) a część chciała kontynuować grę w UT i rozgrywki zostały zawieszone na jakieś 2h. Za to był czas na zrobienie małego CopyParty. Tutaj niestety nie dał radę sprzęt bo NIE PODŁĄCZA SIĘ DO SWITCHA 10/100 HUBA 10. Efekt był taki, że jak ktoś kopiował za pośrednictwem obu urzędzeń to całą sieć klękała. Po rozluźnieniu zainstalowaliśmy nową na owe czasy grę Battlefield 1942. Do tej pory pamiętam przerażoną minę Biacha, gdy jako pilot mocno uszkodzonego już samolotu wysadził wszystkich spadochroniarzy, a następnie w piękny sposób rozbił maszynę razem ze sobą (dzielny pilot z niego był) i Gregiem, któremu nikt nie powiedział, że samolot spada (zobaczył trzy spadochrony i kawałek szybko zbliżającej się gleby). Graliśmy znowu do dnia następnego ale już nie tak długo jak poprzednio (zmędzienie dawało się we znaki wszystkim).
Trzeciego dnia nie było już mowy o konretnej rozgrywce bo wszyscy mieli włączony Zombie Mode.
Jak już wspomniałem fotki nie oddają klimatu rozgrywak, ale film już tak. No i właśnie klimat i ludzie to jest to co jest najfajniejsze w LAN Party. Po pewnym czasie nie pamięta się kto wygrał, a kto przegrał tylko kto grał i i jak było. I o to właśnie chyba chodzi aby zachowywać z takich imprez dobre wspomnienia.