Robiąc eksperymenty trzeba się liczyć z tym, że coś nie wyjdzie. Bawiąc się prądem wystarczy zwarcie, albo źle dobrane zasilanie i już z układu unosi się strużka niebieskiego dymu. Tym razem alarm dymny był w postaci mojej młodszej córki, która nawiedziła mój warsztat.
Wszystko zaczęło się od tego, że z jednej z matryc wymontowałem pasek LEDów i postanowiłem sprawdzić czy uda mi się go jakoś uruchomić. Na takim pasku jest 48 diod więc dawało by to trochę światła.
W trakcie jak przygotowywałem sobie kabelki i zasilacze na warsztat weszła młodsza latorośl i postanowiła towarzyszyć mi w moich próbach. To idealny moment aby pokazać jakieś podstawi więc na szybko podłączyłem wentylator komputerowy i pokazałem jak się zachowuje w zależności od napięcia zasilania. Podobnie było z pojedynczą diodą i ewidentnie młodej zaczęło się to podobać. Z szuflady wygrzebałem diodowy wyświetlacz segmentowy, który w prosty sposób pozwala się bawić tym co jest wyświetlane. Za pierwszym razem nic się nie zaświeciło. Zmieniłem zasilacz i tym razem usłyszałem radosne: “Świeci się, świeci“. No skoro zadziałało, to można układ rozszerzyć o jakiś wyłącznik. Odwróciłem się do szuflady i w tym momencie usłyszałem: “Ooooo, jaki dymek z tego leci“. Pomyślałem że chodzi o lutownicę, na której grocie zostało trochę kalafonii, ale to nie było to. Przez przypadek zamiast zasilacza 5V podłączyłem 12V i rezystor zaczął kopcić.
Powyżej widać lekkie zaczernienie rezystora, który o dziwo jeszcze działa. Pozwoliło to na zabawę segmentami poprzez odpowiednie zwieranie pinów.
A co do listwy LEDowej to idealnie się wpasowuje rozmiarem w opaskę córki więc ta od razu stwierdziła, że chce mieć “świetlną” opaskę. “Z daleka będzie widać, że tato to informatyk”