Czasami naprawianie czegoś samemu może być tańsze i lepsze niż gdybyśmy oddali sprzęt do serwisu. Często jednak taka naprawa wywołuje płacz serwisanta, a użytkownik łudzi się, że jakimś cudem kolejny serwis naprawi to co on spartolił.
Mam nowe określenie pewnej grupy sprzętów. To krążowniki, które wędrują od jednego serwisu do drugiego z nadzieją na naprawienie. O ile czasami rzeczywiście trafiały mi się sprzęty naprawiane przez kogoś, kto nie wiedział co robi, to tym razem trafił się obiekt nie do naprawienia.
Opis był prosty: “Kolega załatał przerwany przewód i działało do czasu aż mu się zrobiło zwarcie”. Teoretycznie zaraz za wtyczką zasilania powinien być jakiś układ zabezpieczający przed zwarciami albo pomyloną polaryzacją. I tutaj chyba taki układ był, ale wyparował pozostawiając na obudowie ładne znaki po wypalaniu. W sieci nie udało mi się znaleźć czy na wejściu była jakaś dioda czy po prostu bramka więc zacząłem pytać znajomych techników z pobliskich sklepów i serwisów. Już w drugim sklepie dowiedziałem się, że ten laptop u nich był i że zrobili mu pełne sprawdzenie płyty. Przepalone były układy na płycie tak że kazali klientowi zabrać sprzęt. Nie licząc uwalonej płyty spalony jest również dysk twardy, pamięci i chyba uszkodzona matryca (nie mam gdzie podłączyć to nie wiem). Dzięki temu sklepowi udało mi się zaoszczędzić trochę czasu na poszukiwaniach spalonych układów.
Nie wiem jednak co kieruje takim użytkownikiem, który usilnie próbuje naprawić coś co nie da się już uratować. Skoro dał do naprawy i dostał odpowiedź, że koszt naprawy przekracza wartość sprzętu to albo liczy, że gdzie indziej będzie taniej, albo nie wierzy serwisowi. Tak czy inaczej z powodu głupiego naprawienia prostej awarii użytkownik straci całkiem fajny sprzęt. No chyba że uzna że trzeba dać do kolejnego serwisu, bo może tam czynią cuda.