Wieczór. Godzina 22:30. Po kilku naprawach, wypisaniu kilku maili, "zakajkowaniu" kilku postów i pooglądaniu kilku filmików na YT wpadł mi pomysł odnośnie Minecraft'a. Szybkie ściągnięcie Hamachi (bo nie chciało mi się ruszać ustawień routera) i odpowiednie info na GG do Biacha. Jeszcze tylko kilka problemów z ustawieniami sieci, ustawieniami serwera (bo oczywiście nie opisałem który ma jaką wersję) i już jesteśmy zalogowani i widzimy się na planszy. Jak wiadomo pierwsza "doba" w Minecrafcie to wyścig z czasem więc po pierwsze szybkie namierzenie drzewek, ścięcie, porobienie podstawowego ekwipunku, w między czasie logowanie na Skype aby móc normalnie rozmawiać, próby wykopania jakiegoś kamienia czy zbawczego węgla a tu słońce sru i już go nie ma. No to teraz trzeba szybko budować schronienie z ziemi i końcówki drewna .. jeszcze tylko dach bo pająki. I tak siedzieliśmy w pomieszczeniu 2×3 gadając o wszystkim i o niczym, czekamy na wschód słońca i czasami tylko spoglądamy na to gdzie są Creepery i czy zaraz nie podejdą i nie rozwalą naszego szałasu. Gdy tylko słońce wzeszło chwyciliśmy nasze drewniane mieczyki i jazda na pająki, Zomiaki i Creepera … którego wybuch pozbawił mnie połowy serduszek. No nic, nie jest źle, czas poszukać jaskini i znaleźć jakiś węgiel. Niestety tak szukałem że się zagapiłem i mała rozpadlina pozbawiła mnie kolejnego serduszka. Dalsze eksploracje przyniosły ładny widok dolinki ze zwierzątkami, jednym Creeperem i jednym Szkieletem. Efekt? Pół serduszka bo nie zauważyłem drugiego łucznika kryjącego się w cieniu. Oj teraz to już nie było śmiesznie więc zwierzątka poszły pod nóż i starałem się najeść. Nagle ginę. WTF? Przecież już prawie, przecież nie było zagrożenia, przecież … Biacho chciał dać mi czerwoną różę (nie wiem po co) ale zamiast ją upuścić po prostu dał mi nią przez łeb i tak zginąłem od kwiatka.