Dzisiaj dostałem alarmowy telefon że w jednej instytucji właśnie padł komputer robiący za serwer. Oczywiście wszystko 20 minut przed końcem mojej pracy, a dodatkowo na nim trzeba zrobić raporty na dziś i koniec. Przed oczami zamajaczyła mi perspektywa konieczności dłuższego przesiadywania w pracy no ale trzeba ich ratować. Informacje, które uzyskałem przez telefon raczej nie były pocieszające: Włącza się ale nie da się wejść do BIOS'u. To może być wszystko. Kazałem komputer przywieźć, bo nie było sensu tam jechać jak może się okazać, że potrzebuję jakiejś części od siebie. Komputer/serwer dotarł i moim oczom ukazał się obiekt w obudowie za 60 zł z zasilaczem raczej wcale nie droższym, płyta jakaś dziwna, reszty nawet nie pamiętam. Gdy tylko wziąłem go do rąk (leciutki jak piórko) od razu wiedziałem, że to twór "komputeropodobny". Nie ma mowy aby coś takiego robiło za serwer, bo sam fakt użycia najtańszych części zapowiada częste awarie. No nic, trzeba go naprawić. Na początek odłączyłem od portu USB odbiornik od jakiejś myszki bezprzewodowej, podłączyłem komputer do KVM'a, zapodałem prąd do zasilacza (kabel podpinając delikatnie co by nie ułamać gniazda) i odpalamy …. i wszystko działa. Szybka kontrola logów ale czysto. Nie wiem czy pomogło odłączenie odbiornika od myszki czy to, że komputer się przewietrzył. Dowiedziałem się tylko że całość kosztowała 1000 zł razem z Windows 7. No to czapki z głów przed takimi fachowcami. Tylko kto potem będzie odzyskiwał dane??